Przeżyłem już śmierć
własnego ojca
pamiętam ten dzień,
jakbym wyszedł z wesołego miasteczka i
wyrzygał się na
trawnik, pomalowany świeżą farbą której zapach
poluje na mój węch
istnienia.
Szok, wydostania się z
życia donikąd, zapach śmierci
przypominał mi wszystko
gdy latające przed
oczami męty, próbowały zasłonić brak zrozumienia, że
taka jest kolei losu i
z tym trzeba się pogodzić, cholerna ignorancja.
Czarno-biała
rzeczywistość dalej jest szara, kiedy patrzę
przez okulary o różowym
nadzieniu
życie miało być piękne
a piękne są tylko kobiety, albo "aż".
Uczę się wszystkiego po
trochu, wylew mózgu byłby rozsądną decyzją do
oczyszczania umysłu
lecz jak trwoga to do Boga dlatego
poradzę sobie inaczej.
Ludzie wytykają mnie palcami,
chcąc wskazywać kierunek życia
każdemu, będąc zdani na
pastwę losu sami potrzebują właściwej drogi, kompana
który trzyma w ręku
bliznę doświadczeń
szkoda nerwów.
Chciałbym kiedyś
sprostować kila rzeczy na które zawsze
przymykam oczy,
wykrzyczeć jeszcze jak bardzo żałuję tego, że świat
nie pokrywa się żywicą,
pod którą hoduje się ludzi chroniąc ich przed wszystkim
co szkodzi pasożytom,
tylko wszyscy jesteśmy zdani na pastwę losu
metodą prób i błędów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz